Niefrasobliwy biznesmen – starotypowy przykład
Do tej ostatniej grupy zaliczał się pan Jan Kowalski. Ten rzutki 50-latek z niewielkiego miasteczka na zachodzie Polski to przykład typowego polskiego przedsiębiorcy, który odniósł sukces tuż po transformacji i szybko przyzwyczaił się do życia na wysokim poziomie. A potem, nawet gdy niespecjalnie mu się wiodło, nie spuszczał z tonu. Ostatnia firma pana Jana zajmowała się zakładaniem i konserwacją terenów zielonych miasta. Gdy w kasie brakowało pieniędzy, pan Jan brał kredyt. Ale zamiast inwestować całość pożyczanej kwoty, część pieniędzy przeznaczał na luksusowe gadżety – raz kupił nowy zestaw kina domowego, innym razem futro dla małżonki. Żona – wykształcona pani dyrektor – o kredytach nie wiedziała, mieli bowiem rozdzielność majątkową. Panu Januszowi oszczędzanie nie wychodziło najlepiej. Jak zarobił większą gotówkę, natychmiast ją wydawał. Dla przykładu za 20 tys. zł zarobione w grudniu 2010 r. sprawił sobie prezent na gwiazdkę – wpłacił te pieniądze towarzystwu leasingowemu na nowego SUV-a. Na początku wszystkie kredyty spłacał regularnie, a stresy leczył alkoholem. W końcu ciężar długów zaczął go przygniatać. Do lutego 2012 r. wysokość niespłacanych kredytów wynosiła 300 tys. zł. Do tego doszło 150 tys. zł za SUV-a, bo auto trzeba było sprzedać, a uzyskane pieniądze nie wystarczyły na opłacenie kosztów firmy leasingowej. Pan Janusz musiał zamknąć przedsiębiorstwo, a sam trafił na listę dłużników. I tu zaczyna się historia jego krętactw.
Zanim wierzyciele zaczęli się do niego dobijać, mężczyzna pozbył się majątku. Całość przepisał na żonę, kupił też córce kawalerkę. Pozostawił sobie tylko lokal zajmowany przez firmę wart 200 tys. zł. I właśnie ten lokal został wystawiony na licytację przez komornika. Pan Janusz nie zamierzał jednak poddawać się tak łatwo. Zdobył pieniądze na wpłacenie tzw. rękojmi na zakup lokalu, ale ponieważ nie mógł go odkupić sam, postanowił założyć kolejną firmę – spółkę z o.o. w branży budowlanej, której prezesem uczynił swojego zięcia, nauczyciela w miejscowym liceum. Spółka wygrała licytację i nabyła nieruchomość. W świetle prawa prezesem firmy był zięć, wiceprezesem córka pana Jana, z wykształcenia ekonomistka, która pracowała jako kierownik departamentu kredytów w banku w innym mieście. Ale młodzi rzadko bywali w firmie, zięć nie znał się na interesach, więc teść zaczął nieformalnie prowadzić firmę. Córka i jej mąż podpisywali wszelkie dokumenty, jakie podrzucił im pan Janusz, ufali mu.
Do końca 2012 r. spółka nie zarobiła ani złotówki, a jej zobowiązania przekroczyły 200 tys. zł z tytułu niezapłaconych faktur za materiały budowlane w hurtowniach, kar umownych za nieterminowe wywiązywanie się z umów oraz niespłacone podatki i ZUS. Gdy finanse ujrzały światło dzienne, w rodzinie pana Janusza rozpętała się awantura. Córka i zięć wystąpili z zarządu spółki, żona złożyła pozew o rozwód, a pan Janusz wyprowadził się do matki. Obiecał, że spłaci zobowiązania, twierdził, że potrzebuje tylko czasu. Niestety, w marcu wykryto u niego raka płuc, mężczyzna zmarł w ciągu miesiąca od pierwszej chemioterapii. Rodzina zrzekła się majątku, odrzucając spadek. Ale przeciwko firmie zaczęły toczyć się egzekucje komornicze. Spółka nie miała środków na pokrycie długów.
Efekt tego był tragiczny dla córki zmarłego dłużnika i jej męża. Obecnie toczy się przeciwko nim kilka postępowań egzekucyjnych na kwotę ponad 250 tys. zł. Komornik zajął cały ich majątek. Córka została zwolniona z banku, gdy wyszło na jaw, że ma olbrzymie długi. Została już wyznaczona licytacja ich mieszkania. Młodzi, niespełna trzydziestoletni ludzie obliczyli, że swoje zobowiązania będą spłacać przez blisko 20 lat.